Chrzest często jest okazją do pierwszego przyjęcia w życiu dziecka. U nas też tak było i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie przygotowała choć kilku dekoracji. Zobaczcie, na co się zdecydowałam i jak wyglądały chrzciny Lilianki. Chrzciny, których miało nie być.
Chciałam szybko ochrzcić Lilkę, ale nie mogłam się ogarnąć po porodzie. Złamana noga, choroby, do tego próby obronienia magistra - to wszystko dało mi w kość i nie chciałam dokładać sobie pracy. W końcu powiedziałam dość i ustaliliśmy termin, który wszystkim odpowiadał. To tak oficjalnie, a nieoficjalnie - w lutym kupiłam ładną sukienkę dla Lilo i bałam się dłużej czekać, żeby nie wyrosła (mieści się w nią do chwili obecnej ;-)). Postanowiliśmy ochrzcić Lilkę 25 marca, czyli w trzecią niedzielę miesiąca, co miało niemałe znaczenie, o czym zaraz, bo niestety nie obyło się bez bardzo nieprzyjemnych przygód.
Tu, gdzie mieszkamy, jest tak, że w kościołach są wyznaczone niedziele chrzcielne. Z tego powodu mieliśmy do wyboru tylko dwa kościoły. Zdecydowaliśmy się na stary, drewniany, niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Ustaliliśmy termin 3 tygodnie wcześniej i dowiedzieliśmy się, jakie dokumenty mamy dostarczyć. 2 tygodnie później przyjechaliśmy z papierami, kancelaria była zamknięta. Zadzwoniliśmy, upewniliśmy się czy na pewno mamy wszystkie potrzebne rzeczy (podejrzewałam, że brakuje nam jednej zgody) i przyjechaliśmy w sobotę, dzień przed chrztem. I wtedy ksiądz otwiera zeszyt z pytaniem "to kiedy chcecie ten chrzest?". Bardzo skrótowo, odmówił nam ochrzczenia Lilki we wcześniej umówionym terminie, bo według niego przyszliśmy za późno, a on potrzebuje zgody biskupa, bo to niezgodne z prawem (nie powiedział jakim) i że jego nie obchodzi, że byliśmy umówieni, a 85 letnie prababcie się nie liczą. I oczywiście brakowało nam zgody, o którą pytaliśmy przez telefon. Ostatecznie sami uznaliśmy, że nie chcemy żeby ten człowiek udzielał chrztu Lilce, postanowiliśmy zapytać w pobliskim zakonie. Ale wcześniej udaliśmy się po brakującą zgodę do naszej parafii i gdy tam opowiedzieliśmy całą historię, bez problemu zorganizowano chrzest następnego dnia. Miło, z uśmiechem, z jednym telefonem do proboszcza. Dopiero jak opadły emocje, zorientowaliśmy się od czego zależały chrzciny w pierwszym kościele... Nie akceptuję takich realiów i podczas pierwszej rozmowy o chrzcie ustaliliśmy z Bartkiem, że nie będziemy za niego płacić.
Ale wróćmy do przyjemnych tematów :) Chrzest Liliany, także motyw przewodni nasunął się sam. Nie miałam czasu i ochoty na robienie wielkich dekoracji, dlatego wyszło bardzo skromnie, ale moim zdaniem idealnie na taki dzień.
Skupiłam się na kwiatach i ozdobieniu stołu. Wybrałam eukaliptus, różową gipsówkę oraz piękną, różową lilię, która okazała się orchideą. Tak to jest, jak się kupuje kwiaty o 5 rano, w mrozie ;-)
Tort zamówiliśmy biały, czekoladowy z napisem Liliana. Trochę nie wyszło, bo był różowy, wiśniowy, ale najważniejsze, że przepyszny, a imię napisane poprawnie (regularnie ktoś pisze dwa "n").
Sukienkę dla Lilo kupiliśmy dużo wcześniej, bałam się, że będzie za mała, a pasuje do teraz. Do tego uszyłam jej płaszczyk, moja mama białą szatkę, a moja babcia piękną świecę. Później na szybko zaplotłam jej też wianek.
Lilo akurat wychodziły zęby i cały czas miała palce w buzi, ale bawiła się dobrze, w kościele badawczo przyglądała się wszystkiemu. Większość mszy spędziła w chuście, ale obyło się bez płaczu.
A na deser jeszcze zdjęcie w mojej bluzeczce chrzcielnej, w której Lilo także by wystąpiła, gdyby było trochę cieplej :)
Bardzo miło wspominam chrzest Lilki, myślę, że wyszło pięknie, a jedzenie było pyszne. Następnym razem napiszę Wam kilka słów o prezentach dla dziecka z tej okazji, bo Lilo dostała tak cudowne i przemyślane, że może kogoś zainspirują :)
Pozdrawiam,
Kaja
Chciałam szybko ochrzcić Lilkę, ale nie mogłam się ogarnąć po porodzie. Złamana noga, choroby, do tego próby obronienia magistra - to wszystko dało mi w kość i nie chciałam dokładać sobie pracy. W końcu powiedziałam dość i ustaliliśmy termin, który wszystkim odpowiadał. To tak oficjalnie, a nieoficjalnie - w lutym kupiłam ładną sukienkę dla Lilo i bałam się dłużej czekać, żeby nie wyrosła (mieści się w nią do chwili obecnej ;-)). Postanowiliśmy ochrzcić Lilkę 25 marca, czyli w trzecią niedzielę miesiąca, co miało niemałe znaczenie, o czym zaraz, bo niestety nie obyło się bez bardzo nieprzyjemnych przygód.
Tu, gdzie mieszkamy, jest tak, że w kościołach są wyznaczone niedziele chrzcielne. Z tego powodu mieliśmy do wyboru tylko dwa kościoły. Zdecydowaliśmy się na stary, drewniany, niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Ustaliliśmy termin 3 tygodnie wcześniej i dowiedzieliśmy się, jakie dokumenty mamy dostarczyć. 2 tygodnie później przyjechaliśmy z papierami, kancelaria była zamknięta. Zadzwoniliśmy, upewniliśmy się czy na pewno mamy wszystkie potrzebne rzeczy (podejrzewałam, że brakuje nam jednej zgody) i przyjechaliśmy w sobotę, dzień przed chrztem. I wtedy ksiądz otwiera zeszyt z pytaniem "to kiedy chcecie ten chrzest?". Bardzo skrótowo, odmówił nam ochrzczenia Lilki we wcześniej umówionym terminie, bo według niego przyszliśmy za późno, a on potrzebuje zgody biskupa, bo to niezgodne z prawem (nie powiedział jakim) i że jego nie obchodzi, że byliśmy umówieni, a 85 letnie prababcie się nie liczą. I oczywiście brakowało nam zgody, o którą pytaliśmy przez telefon. Ostatecznie sami uznaliśmy, że nie chcemy żeby ten człowiek udzielał chrztu Lilce, postanowiliśmy zapytać w pobliskim zakonie. Ale wcześniej udaliśmy się po brakującą zgodę do naszej parafii i gdy tam opowiedzieliśmy całą historię, bez problemu zorganizowano chrzest następnego dnia. Miło, z uśmiechem, z jednym telefonem do proboszcza. Dopiero jak opadły emocje, zorientowaliśmy się od czego zależały chrzciny w pierwszym kościele... Nie akceptuję takich realiów i podczas pierwszej rozmowy o chrzcie ustaliliśmy z Bartkiem, że nie będziemy za niego płacić.
Ale wróćmy do przyjemnych tematów :) Chrzest Liliany, także motyw przewodni nasunął się sam. Nie miałam czasu i ochoty na robienie wielkich dekoracji, dlatego wyszło bardzo skromnie, ale moim zdaniem idealnie na taki dzień.
Skupiłam się na kwiatach i ozdobieniu stołu. Wybrałam eukaliptus, różową gipsówkę oraz piękną, różową lilię, która okazała się orchideą. Tak to jest, jak się kupuje kwiaty o 5 rano, w mrozie ;-)
Tort zamówiliśmy biały, czekoladowy z napisem Liliana. Trochę nie wyszło, bo był różowy, wiśniowy, ale najważniejsze, że przepyszny, a imię napisane poprawnie (regularnie ktoś pisze dwa "n").
Sukienkę dla Lilo kupiliśmy dużo wcześniej, bałam się, że będzie za mała, a pasuje do teraz. Do tego uszyłam jej płaszczyk, moja mama białą szatkę, a moja babcia piękną świecę. Później na szybko zaplotłam jej też wianek.
Pozdrawiam,
Kaja
Pięknie, córeczka słodka 😉
OdpowiedzUsuń