Niedawno przeczytałam, że jak jakaś blogerka nagle znika, to zawsze wraca z dzieckiem. No cóż, nie będę wyjątkiem ;-) Niedługo czekają nas kolejne zmiany w życiu, przed nami dużo wyzwań, pomysłów i projektów. Ale zanim ruszę do działania, jeszcze czas na rytm slow i opowiedzenie Wam, co właściwie u mnie słychać.
Praktycznie przestałam prowadzić bloga w tym roku, ale zwyczajnie musiałam odpuścić, brakło mi już na to siły. Jak widzicie, niedługo Lilka będzie miała rodzeństwo :) Ciąża to niby nie choroba, ale potrafi wykończyć kobietę (a często i mężczyznę) równie mocno, jak najgorsza grypa. Dla mnie jedynym rozwiązaniem było odpuszczenie i skupienie się na codzienności, inaczej byłam wykończona i chodziłam jak zombie. A ciąża to nie jedyna zmiana w moim życiu w tym roku.
Miałam bardzo ambitne plany związane z blogiem, ale nie będę udawać, że czuję się źle z tym, że jeszcze ich nie wprowadziłam. Trudno, nie można robić wszystkiego, czasem trzeba coś poświęcić :) Mimo że ten rok na razie dał mi mocno w kość, jestem wyjątkowo spokojna i pełna optymizmu - skupiam się na drobnych sprawach, cieszę się z kolejnych mini osiągnięć, po prostu miło spędzam czas.
Stycznia praktycznie nie pamiętam, cały przespałam. To sam początek ciąży, byłam niesamowicie zmęczona. Ratowały mnie żłobek, bajki i samodzielność Lilki. Jakoś przetrwaliśmy i gdy tylko odzyskałam siły Lilkę dopadło nieznane choróbsko. Nikt nie wiedział, co jej jest, a ona nie mogła spać po nocach (my także...). Trafiliśmy nawet do szpitala, przeżyłyśmy pierwszą noc oddzielnie (na oddział zakaźny poszedł Bartek, nie chcieliśmy żebym coś złapała), a diagnoza niepewna (uznali, że to chyba połączenie kilku wirusów dających nieswoiste objawy), kazali czekać do maja czy objawy miną (był luty!). To był niesamowicie męczący czas dla nas wszystkich, ale na szczęście Lilce przeszło, żadnych poważnych skutków nie ma. A jak tylko najgorsze minęło, zaczęło się wyrzynanie kolejnych zębów. Tyle osób narzeka na marudne dzieci w trakcie ząbkowania, a ja im zazdroszczę ;-) Bo niestety, Lilka jest z tych dzieci, które na wychodzące zęby reagują gorączką (tym razem prawie 42 stopnie), brakiem snu, pieluszkowym zapaleniem skóry i stałym płaczem oraz wrzaskiem. Połączenie tego z objawami poprzednich chorób, to był autentyczny armagedon! Do mieszkania nie dało się wejść, bo caluśki tydzień spędziłam leżąc z małą w łóżku (wyobraźcie sobie ciężarną, która tylko czeka aż dziecko na sekundę zaśnie po czym biegnie siku, bo zanim spuści wodę, dziecko już się obudzi :D). I tak sobie trwaliśmy przytulając się, przysypiając nad śniadaniem, czasami trzaskając drzwiami z niemocy aż do końca pierwszego kwartału.
Kwiecień to tak naprawdę odkopywanie się po poprzednich miesiącach, ale pranie z lutego dalej leży niewyprasowane. Chętnie pokazałabym Wam projekt, który właśnie kończę (metamorfoza przedpokoju), ale zwyczajnie nie mam jak zrobić zdjęć, bo wszędzie coś leży. Tak moi drodzy, blogerzy też mają bałagan, a zdjęcia nie oddają rzeczywistości, bo nikt ich nie robi, jak jest nieposprzątane ;-) Ale to już za nami, wszystko idzie w naprawdę dobrym kierunku. Po takim początku roku staram się korzystać z każdej chwili. Nie zawsze oznacza to ambitne działanie czy realizację projektu, czasami po prostu włączam serial i odpoczywam, bo wiem, że jutro może nie być na to czasu.
W trakcie tego wszystkiego musiałam znaleźć czas na jeszcze jedną bardzo istotną sprawę - nową pracę! Pierwszy raz w życiu postanowiłam spróbować swoich sił w pracy na etacie. Trafiłam na stanowisko idealne dla mnie, na pracę, w której mogę się rozwijać, realizować pasję, wykorzystywać swoje umiejętności, a do tego pracować zdalnie w godzinach, które mi odpowiadają. Brzmi, jak spełnienie marzeń, prawda? I tak właśnie jest, dlatego nie chciałam zawalić i gdy tylko mogłam siadałam do laptopa i pracowałam. Nierzadko przez pół nocy, realizując dodatkowo jeszcze inne zlecenia fotograficzne. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko udało się pogodzić, ale jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa.
Chyba każda kobieta po przerwie na macierzyństwo ma taki moment, że już bardzo chce się skupić na sobie. To trudny czas, bo nie oszukujmy się - dziecko zawsze będzie na pierwszym planie. Jednak realizacja swoich pasji i rozwój dają ogromnego kopa do działania, także w innych sferach życia (aaaa! uciekła mi myśl, Świadkowie Jehowy dzwoniący domofonem i nawijający o teoriach teologicznych są naprawdę wkurzający...o, wiem, o samorealizacji pisałam). Należę do osób, które uwielbiają spędzać czas z dzieckiem (myślę nawet o edukacji domowej, jeśli będziemy mieć taką możliwość), ale równocześnie potrzebuję mieć coś swojego, jakieś zadania, które są tylko moje i pozwalają mi na eksplorowanie nowych zagadnień. Myślę, że właśnie ta praca pozwoliła mi dość bezboleśnie przejść przez te miesiące.
Mamy już maj, za nami długi weekend, podczas którego niesamowicie wypoczęłam. Miałam intensywnie pracować, a zamiast tego byliśmy w zoo z jedną babcią, w mini zoo z drugą, był grill, spacery, nowy plac zabaw, spotkaliśmy się z dawno niewidzianą znajomą i jej córeczką. Taka zwykła niezwykła codzienność, dzięki której całkowicie się zresetowałam, odzyskałam siły. Wczoraj zrobiłam więcej niż przez ostatnie miesiące, dzisiaj też nie jest źle. Zaraz zabieram się za skończenie kolejnego projektu, zamknięcie innego w pracy, domalowanie nóżek ławki. Fajnie jest, wiecie? :) I coś czuję, że będzie jeszcze lepiej!
Pozdrawiam,
Kaja
P.S. Odważyłam się wreszcie poruszać tematy związane z dziećmi na blogu! Napisałam długi artykuł o fotelikach samochodowych (we współpracy z ekspertami), zaczęłam pisać o pieluchach wielorazowych oraz chustach (z mojej perspektywy, choć wpisy informacyjne też planuję). Wróciłam też do wpisów o ciąży i nieco je dopracowuję. Czuję się gotowa :) Jak macie jakiekolwiek pytania lub chcecie żebym o czymś opowiedziała - dajcie mi znać.
Praktycznie przestałam prowadzić bloga w tym roku, ale zwyczajnie musiałam odpuścić, brakło mi już na to siły. Jak widzicie, niedługo Lilka będzie miała rodzeństwo :) Ciąża to niby nie choroba, ale potrafi wykończyć kobietę (a często i mężczyznę) równie mocno, jak najgorsza grypa. Dla mnie jedynym rozwiązaniem było odpuszczenie i skupienie się na codzienności, inaczej byłam wykończona i chodziłam jak zombie. A ciąża to nie jedyna zmiana w moim życiu w tym roku.
Miałam bardzo ambitne plany związane z blogiem, ale nie będę udawać, że czuję się źle z tym, że jeszcze ich nie wprowadziłam. Trudno, nie można robić wszystkiego, czasem trzeba coś poświęcić :) Mimo że ten rok na razie dał mi mocno w kość, jestem wyjątkowo spokojna i pełna optymizmu - skupiam się na drobnych sprawach, cieszę się z kolejnych mini osiągnięć, po prostu miło spędzam czas.
Stycznia praktycznie nie pamiętam, cały przespałam. To sam początek ciąży, byłam niesamowicie zmęczona. Ratowały mnie żłobek, bajki i samodzielność Lilki. Jakoś przetrwaliśmy i gdy tylko odzyskałam siły Lilkę dopadło nieznane choróbsko. Nikt nie wiedział, co jej jest, a ona nie mogła spać po nocach (my także...). Trafiliśmy nawet do szpitala, przeżyłyśmy pierwszą noc oddzielnie (na oddział zakaźny poszedł Bartek, nie chcieliśmy żebym coś złapała), a diagnoza niepewna (uznali, że to chyba połączenie kilku wirusów dających nieswoiste objawy), kazali czekać do maja czy objawy miną (był luty!). To był niesamowicie męczący czas dla nas wszystkich, ale na szczęście Lilce przeszło, żadnych poważnych skutków nie ma. A jak tylko najgorsze minęło, zaczęło się wyrzynanie kolejnych zębów. Tyle osób narzeka na marudne dzieci w trakcie ząbkowania, a ja im zazdroszczę ;-) Bo niestety, Lilka jest z tych dzieci, które na wychodzące zęby reagują gorączką (tym razem prawie 42 stopnie), brakiem snu, pieluszkowym zapaleniem skóry i stałym płaczem oraz wrzaskiem. Połączenie tego z objawami poprzednich chorób, to był autentyczny armagedon! Do mieszkania nie dało się wejść, bo caluśki tydzień spędziłam leżąc z małą w łóżku (wyobraźcie sobie ciężarną, która tylko czeka aż dziecko na sekundę zaśnie po czym biegnie siku, bo zanim spuści wodę, dziecko już się obudzi :D). I tak sobie trwaliśmy przytulając się, przysypiając nad śniadaniem, czasami trzaskając drzwiami z niemocy aż do końca pierwszego kwartału.
To zdjęcie najlepiej oddaje pierwszy kwartał tego roku ;-) |
Kwiecień to tak naprawdę odkopywanie się po poprzednich miesiącach, ale pranie z lutego dalej leży niewyprasowane. Chętnie pokazałabym Wam projekt, który właśnie kończę (metamorfoza przedpokoju), ale zwyczajnie nie mam jak zrobić zdjęć, bo wszędzie coś leży. Tak moi drodzy, blogerzy też mają bałagan, a zdjęcia nie oddają rzeczywistości, bo nikt ich nie robi, jak jest nieposprzątane ;-) Ale to już za nami, wszystko idzie w naprawdę dobrym kierunku. Po takim początku roku staram się korzystać z każdej chwili. Nie zawsze oznacza to ambitne działanie czy realizację projektu, czasami po prostu włączam serial i odpoczywam, bo wiem, że jutro może nie być na to czasu.
W trakcie tego wszystkiego musiałam znaleźć czas na jeszcze jedną bardzo istotną sprawę - nową pracę! Pierwszy raz w życiu postanowiłam spróbować swoich sił w pracy na etacie. Trafiłam na stanowisko idealne dla mnie, na pracę, w której mogę się rozwijać, realizować pasję, wykorzystywać swoje umiejętności, a do tego pracować zdalnie w godzinach, które mi odpowiadają. Brzmi, jak spełnienie marzeń, prawda? I tak właśnie jest, dlatego nie chciałam zawalić i gdy tylko mogłam siadałam do laptopa i pracowałam. Nierzadko przez pół nocy, realizując dodatkowo jeszcze inne zlecenia fotograficzne. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko udało się pogodzić, ale jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa.
Mamy już maj, za nami długi weekend, podczas którego niesamowicie wypoczęłam. Miałam intensywnie pracować, a zamiast tego byliśmy w zoo z jedną babcią, w mini zoo z drugą, był grill, spacery, nowy plac zabaw, spotkaliśmy się z dawno niewidzianą znajomą i jej córeczką. Taka zwykła niezwykła codzienność, dzięki której całkowicie się zresetowałam, odzyskałam siły. Wczoraj zrobiłam więcej niż przez ostatnie miesiące, dzisiaj też nie jest źle. Zaraz zabieram się za skończenie kolejnego projektu, zamknięcie innego w pracy, domalowanie nóżek ławki. Fajnie jest, wiecie? :) I coś czuję, że będzie jeszcze lepiej!
Pozdrawiam,
Kaja
P.S. Odważyłam się wreszcie poruszać tematy związane z dziećmi na blogu! Napisałam długi artykuł o fotelikach samochodowych (we współpracy z ekspertami), zaczęłam pisać o pieluchach wielorazowych oraz chustach (z mojej perspektywy, choć wpisy informacyjne też planuję). Wróciłam też do wpisów o ciąży i nieco je dopracowuję. Czuję się gotowa :) Jak macie jakiekolwiek pytania lub chcecie żebym o czymś opowiedziała - dajcie mi znać.
Brawo! Nowa praca, nowe wyzwania :)
OdpowiedzUsuń